piątek, 2 listopada 2007
Harlem nocą
Zacierająca się granica między jawą a snem, między rzeczywistością a pijackim majakiem...
Gra półcieni, migotliwy blask świateł miasta, krzykliwe, kiczowate neony jakby wyrwane z ery prohibicji, zaułki i bramy pogrążone w mroku, ochrypły, pijacki śmiech, żar dopalanego papierosa, ostatniego już z paczki - tak wygląda świat widziany oczami alkoholika. Bezsenne noce, gdy nie mogąc zasnąć miotasz się na łóżku, myśląc o tym, żeby założyć kurtkę, buty i wyjść z domu.
Zapalić papierosa i zanurzyć się w atmosferę miasta nocą. Zrobić tournee po miejskich tawernach, przejść się główną ulicą w centrum z piwem w ręce, przejrzeć się w sklepowej witrynie, spalić jointa na dachu...
Dla ciebie to tylko chwilowa zachcianka, wypad na miasto - dla nas to codzienność. Jesteśmy uzależnieni od miejskiego zgiełku, od kakofonii dźwięków, klaksonów samochodów, od spalin i od świateł, od całodobowych sklepów i bud z podłym żarciem.
Tak to się kręci.
Gdy radiowóz wolno przejeżdża ulicą, chowamy butelki za pazuchę, jak żule. Bo jesteśmy żulami. Dobrze ubranymi, umytymi, z pieniędzmi w portfelach i w trakcie studiów, ale wciąż żulami. W pogoni za magisterką i pomysłem na dochodowy biznes, z zasobem słów, anegdot i opowieści, z kapitałem wiedzy, średnio co drugą noc wychodzimy na żer. Nie do klubów, w których roi się od łatwych szmat i zakumflowanego plebsu, tylko do nadmorskich spelun - a najlepiej na zewnątrz, w plener. Ławki, boiska, bramy i parki, schody i murki, to lubimy najbardziej.
We krwi gen alkoholizmu, jak u Junesa. Tylko strzelające kapsle i cichy, niemal niesłyszalny syk spalającego się na wdechu papierosa.
Większość ludzi tego nie zrozumie, bo chodzą do klubów potańczyć albo się ujebać, wyrwać dupę. Czasem ktoś wkurwiony idzie się zalać, czasem ktoś oblewa egzamin czy rocznicę.
Nie my. My pijemy bez emocji, mechanicznie, z wewnętrznego imperatywu, to jak zew natury. Jedno piwo, drugie, trzecie, czwarte, wyrzucasz paczkę po papierosach, zmiętą ciskacz w mrok nocy. Przełączasz się na autopilota, zagłuszasz krzyk rozpaczy swojego jestestwa.
Już dawno przestało chodzić o cokolwiek poza piciem. Na dźwięk "Piję, bo..." zanosimy się śmiechem.
Piję, bo piję.
Nie ma w tym żadnego głębszego sensu, żadnej życiowej misji. Uwierz mi na słowo.
Możesz mówić, że rozmieniamy życie na drobne. Gdy pijani mówimy o jazzie, renesansie, filmach Kurosawy czy o piramidach, nie sposób pomylić nas z ordynarnymi żulami. Mamy klasę, ale nie zmienia to w niczym faktu, że jesteśmy menelami.
Ćpamy miasto nocą, jak narkotyk.
Masz tak, że nie możesz zasnąć, jeśli nie zrobisz sobie screwdrivera i nie wyjdziesz na balkon zapalić? Że zakładasz buty, wrzucasz w słuchawki brzmienie miasta i wychodzisz poczuć chodnik pod stopami?
Nie. Nie sądzę.
A my, kurwa, tak.
Przemyśl to. Spójrz na to z naszej strony, jedynej prawdziwej strony.
A gdy spotkasz nocą któregoś z nas, nie podchodź pogadać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz